Kolorowe zdjęcie. Dagmara śmieje się
Reading Time: 7 minutes

Wywiad z Dagmarą Lis
Zdjęcia: Katarzyna Wołyniak
Redakcja językowa i korekta: Justyna Knieć

Od kiedy drugi obieg ubrań jest obecny w Twoim życiu?

Od początku, za sprawą mojej cudownej mamy. Jak byłam mała, mama bardzo chciała, żebym nie wyglądała jak każde inne dziecko. Wiecie, dorastałam w latach 90., wtedy nosiło się takie sztuczne, aksamitne dresy lub bluzki z postaciami z bajek. To się nie działo w moim życiu. Pamiętam moje wycieczki z mamą do second handów i to, że ona naprawdę wyszukiwała jakieś fajne ubrania.

Kolorowe zdjęcie. Dagmara i Joanna rozmawiają

Nie zazdrościłaś koleżankom dresików z bajkowymi postaciami?

Nie, bo moja mama bardzo wcześnie zaczęła dbać o to, żebym była samodzielna. I dlatego szybko zaczęłam się sama ubierać, sama sobie dobierałam stylówki. I ona mnie w tym nie gasiła. Pracuję w przedszkolu i widzę, że niektóre mamy mają coś takiego, że muszą ubrać dziecko, „żeby nie było wstydu”. Mówią: „Ona jest w złym humorze i płacze, bo chciała założyć coś, na co jej nie pozwoliłam. No, bo jak ona by wyglądała?”. Moja mama tego nie robiła i ja zakładałam na siebie kolorowe leginsy, do tego jakieś podkolanówki, dzikie spódniczki.

Kolorowe zdjęcie. Dagmara kuca przy psie, śmieje się

Mama się śmiała, że wyglądam jak dziecko wojny albo nie wiadomo co, ale ja się nie poddawałam. I myślę, że dlatego, że czułam taką niezależność od samego początku w doborze stylówek, ten drugi obieg mi nie przeszkadzał. Choć pamiętam, że miałam jedno ubranie z postacią z bajki, to była Pocahontas, i tego mamie nie odpuściłam. Pocahontas na bluzce musiała być po prostu. Ale to była tylko jedna taka rzecz.

Mądra mama.

Tak, mama mnie nauczyła niezależności na przykładzie samodzielnego ubierania się i to mi dało pewną wrażliwość. Jeśli chodzi o moją pracę w przedszkolu, to gdyby ktoś mnie zapytał, co jest dla mnie najważniejsze, odpowiedziałabym, że budowanie poczucia sprawczości. Zwracam na to bardzo dużą uwagę w stosunku do dzieci, z którymi współpracuję. To daje poczucie własnej wartości, wzmacnia. Uważam, że liter, czytania i liczenia się nauczą prędzej czy później. A im szybciej będą mogli stawiać jakieś własne, pierwsze niezależne kroki, tym lepiej.

Kolorowe zdjęcie. Dagmara i Joanna rozmawiają

A ty sama jak praktykujesz tę sprawczość?

Przynależę do wspólnoty Sant’Egidio, która na wielu poziomach zajmuje się wsparciem osób w różnorakich kryzysach: uchodźczym, bezdomności, ekonomicznych.

Z naszej pomocy korzystają nie tylko osoby, które nie mają dachu nad głową, ale też osoby, które sobie trochę gorzej radzą i potrzebują wsparcia, a często po prostu chcą przyjść i pogadać. Są wśród nich takie, które potrzebują ubrań.

Kolorowe zdjęcie. Detal z mieszkania Dagmary.

I jak odpowiadacie na tę potrzebę?

Najpierw pojawił się pomysł, żeby rozdawać rzeczy, i wtedy napłynęło do nas dużo darów. Na początku zalewani tymi torbami, braliśmy je ze sobą na dworzec i ludzie tam sobie w nich grzebali.

Kolorowe zdjęcie. Dagmara pokazuje sukienkę
Moja babcia daje mi ciuchy, który kiedyś nosiła. Śmieje się, że to jest prawdziwy wintydż. Co jakiś czas, kiedy do niej przychodzę, mówi mi: „O, takie coś znalazłam”. I stąd mam na przykład sukienkę z jedwabiu, którą zamówiła sobie u krawcowej. Poprosiła o letnią sukienkę i widocznie krawcowa miała właśnie takie wykroje. Noszę ją tylko na specjalne okazje, bo się boję, że ją podrę.

Sprawdziło się?

Nie, bo ludzie się między sobą kłócili, rzeczy się czasem do niczego nie nadawały albo na przykład ktoś nie zdążył, przyszedł pięć minut później i nic już dla niego nie zostało.

Z czasem powstała szafa, którą prowadzi moja przyjaciółka. Co tydzień, kiedy rozdajemy herbatę, zupę i kanapki na dworcu, Roma rozdaje zaproszenia do szafy. One są limitowane. Roma prowadzi tabelkę, dzięki której wie, kto był ostatnio, a kogo dawno nie było. Chodzi o to, żeby nie było co tydzień tych samych osób. A gdy przychodzą do szafy, mówią, czego potrzebują, wybierają, a przy okazji piją coś ciepłego.

Kolorowe zdjęcie. Mieszkanie. Dagmara i Joanna rozmawiają

Musicie dobrze znać te osoby.

Tak, bo we wspólnocie liczą się relacje. My nie jesteśmy streetworkerami, którzy wyciągają ludzi z bezdomności. To nie do końca o to chodzi. Ludzie mogliby nas zapytać: ile osób wyciągnęliście z kryzysu? Ale my lubimy myśleć o tym, z iloma osobami nawiązaliśmy relację, dzięki której stwierdzili, że jednak jest jakiś sens w ich życiu, i ktoś o nich myśli i dba. Nie jest dla nas najważniejsze, czy oni wyjdą z tego kryzysu, czy nie. Są tacy, którzy wychodzili i wchodzili do niego z powrotem, bo tak to wygląda z uzależnieniami, a z uzależnieniami mierzy się większość osób, z którymi współpracujemy. Więc gdyby nas zapytać, co jest miarą sukcesu wspólnoty w Poznaniu przez ostatnie siedem lat, to właśnie to, jaką mamy relację z osobami. Roma czasem ma tak, że przychodzi jakaś torba z ciuchami i ona mówi: „To będzie dobre dla pana Jacka!”.

Kolorowe zdjęcie. Dagmara i Joanna rozmawiają

Gdzie mieści się szafa?

Na Sołaczu, przy parafii. Mamy tam zaprzyjaźnionego księdza, który udostępnił nam bezpłatnie przestrzeń.

Z jakimi grupami jeszcze współpracujecie?

Współpracujemy również z romską społecznością. Ubrania to jest dopiero temat!

Choć mieszkają w fatalnych warunkach, w byłych ogródkach działkowych przy Lechickiej, to ich te warunki nie hamują. Kobiety zakładają wzorzyste, długie spódnice, piękne bufiaste koszule, złoto. Jak idziemy na Romski Fyrtel, bo tak właśnie nazywamy to miejsce, to od razu widzimy, że ktoś ma urodziny albo jest jakaś impreza. Dziewczyny chodzą w długich warkoczach, w które mają wplecione kolorowe wstążki. Są piękne opaski, kwiaty, wianki, kolorowe spódnice i koszule. Kiedyś jedna z kobiet powiedziała mojej koleżance: „A teraz ty przymierz moją spódnicę”. I ona ją założyła. Za pośrednictwem ubrania została niejako przyjęta do wspólnoty. To był moment, w którym się utwierdziłam w przekonaniu, że oni nam ufają.

Kolorowe zdjęcie. Dagmara pokazuje spódnicę
Spódniczka z szafy ubogich. Wintydżowy C&A, made in UK, 100% bawełna. To jest historia o tym, że jest szafa dla osób w kryzysach i do tej szafy trafiają takie rzeczy. Moja koleżanka przegląda worki z darami. Kiedy znajduje rzeczy, które nie przydadzą się osobie w kryzysie bezdomności, to je odseparowuje. Cyklicznie robi wyprzedaże w naszej siedzibie przy Zielonej. Za pieniądze ze sprzedaży kupuje np. paczki skarpet, czyli coś, co rzeczywiście może się przydać tej osobie. I tak to zatacza koło.

Jeśli ktoś chciałby się włączyć w Wasze działania i wesprzeć to, co robicie, to czy musi być osobą wierzącą?

Absolutnie nie! Nasza wspólnota jest bardzo otwarta, jest w niej sporo osób niewierzących, mamy przyjaciół muzułmanów. Przez to, że działamy też z osobami w kryzysie uchodźczym, nawiązujemy również takie relacje i one z nami zostają na dłużej. Teraz przygotowujemy Boże Narodzenie i to jest kulminacyjny moment naszych działań. Wydamy obiad bożonarodzeniowy dla 200 osób. To one nam powiedziały, że to jest ten dzień, kiedy są najbardziej samotne. Bo do świąt wszyscy jeszcze biegają, coś załatwiają, tu jest jakaś jadłodajnia otwarta, rzeczy się toczą, ale w Boże Narodzenie już wszyscy są ze swoimi rodzinami i oni wtedy są totalnie sami.

Kolorowe zdjęcie. Mieszkanie. Dagmara i Joanna rozmawiają

Potrzebujecie pomocy?

My, jako członkowie wspólnoty, siadamy do stołu, bo chcemy razem zjeść, siedzieć obok naszych przyjaciół i z nimi rozmawiać. Więc tak, wolontariusze są bardzo przydatni. Można pomóc przed obiadem, na przykład w strojeniu sali, albo w przygotowaniu prezentów., można też w trakcie.

A poza świętami?

Jesteśmy w każdy czwartek. Można do nas przyjść i posmarować chleb masłem, można rozlewać albo rozdawać herbatę na dworcu. To nie tak, że musisz się zaangażować na 100%.

Absolutnie, każda para rąk do pomocy jest super.

Kolorowe zdjęcie. Detal z mieszkania Dagmary. Plakat z napisem Mężczyźni też mogą tworzyć naukę

Polecasz jeszcze jakąś inicjatywę tego typu, w której drugi obieg służy nie tylko do tego, by modnie się ubrać?

O tak! To Poznańska Garażówka. Można sobie pomyśleć, co ma wspólnego drugi obieg z osobami w kryzysie uchodźczym. Otóż ma sporo, bo okazuje się, że można się pozbyć nie tylko ubrań, których się nie potrzebuje, ale też płyt, ceramiki i różnych innych przedmiotów po to, żeby wesprzeć dobry cel.

Od siedmiu lat organizujemy cyklicznie wyprzedaże garażowe, a od czasu pandemii również licytacje na Facebooku. Serdecznie polecam tę szaloną grupę. U mojej mamy w zeszłym roku nie było jakoś tak super finansowo, więc nie mogła zbyt wiele kupować, ale się zaangażowała w robienie czapek i uzbierała dla garażówki kilkaset złotych.

Kolorowe zdjęcie. Dagmara pokazuje Joannie sukienkę
Sukienka z crowdfundingu, czyli historia o początkach Facebooka. Kiedy powstał, bardzo popularne było wrzucanie innym na walla np. linka albo ulubionej piosenki.
I ktoś wtedy wstawił link do tej sukienki na moim profilu. Moi przyjaciele brali ślub dwa miesiące później i pojawił się komentarz: „Lis, zrobiłabyś furorę na weselu w tej sukience”. To była sukienka z niewielkiej manufaktury, bardzo droga jak na tamten czas, ale osoby napisały, że mam sobie ją kupić, a oni mi przeleją pieniądze.

Co jest dla Ciebie motorem w tym działaniu?

W Garażówce nie tworzymy relacji z osobami, którym pomagamy, jak we wspólnocie, bo pieniądze najczęściej wysyłamy zaprzyjaźnionym, zaufanym inicjatywom albo organizacjom pozarządowym. Nie mamy bezpośrednio kontaktu z tymi ludźmi, ale za to między nami tworzą się te relacje, bo ktoś postanowi spędzić cały dzień na poznańskiej garażówce, sprzedając swoje rzeczy i w tym czasie spotka 100 osób, z którymi zamieni kilka słów, najczęściej mega miłych i odkryje po prostu ludzką życzliwość.

Każdy z nas może coś dać od siebie i to jest fajne!

Kolorowe zdjęcie. Piesek śpi na kanapie, obok Dagmary.